Przetrwaliśmy

Początek nowego roku to zawsze czas podsumowań i planów. Podsumować ubiegły rok można jednym słowem – przetrwaliśmy. Trochę wzrosła średnia płaca, trochę płace realne, mniej więcej tyle samo osób pozostawało bez pracy. Mimo prowadzonej przez nas kampanii coraz więcej pracodawców uciekało od umów o pracę w „śmieciówki”. Zabawnie brzmi przekonywanie, że „lepsza przecież praca na takich umowach niż jej brak”. Najczęściej mówią tak przedstawiciele władzy, którzy jedzą za publiczne pieniądze, jeżdżą za publiczne pieniądze, a niekiedy nawet konsultują swoje przemówienia za dziesiątki tysięcy złotych z publicznych pieniędzy.
Przetrwała też miniony rok władza. Przetrwała i wybory europejskie, i samorządowe. Może z pewnymi stratami, ale przetrwała. Wydawać by się mogło, że po takiej lawinie afer, aferek, wpadek i potknięć – rachunek do zapłacenia powinien być znacznie wyższy. Okazuje się jednak, że kiedy przychodzi do jego wystawienia – stajemy się nadzwyczaj pobłażliwi. Dlaczego? Przyczyn zapewne jest wiele – od zniechęcenia, frustracji i wewnętrznej lub zewnętrznej emigracji począwszy, po słabość opozycji i brak alternatywy. Niewątpliwie korzystna z punktu widzenia wizerunkowego okazała się też zmiana premiera. Można było przy okazji zatrzeć trochę śladów i wymienić kilka nieco zdezelowanych zderzaków.

Nie drgnęło także w sferze dialogu – poza rozmowami z pracodawcami miniony rok był rokiem milczenia, a ostatnie zawirowanie w służbie zdrowia pokazuje dobitnie, że władza reaguje wyłącznie na argumenty siły, a nie siłę argumentów.

Podobnie zapowiada się ten nowy rok – dla wielu będzie walką o przetrwanie, utrzymanie pracy, mozolne spinanie domowych budżetów, spłacanie kredytów. Zapewne też dostaniemy kilka przedwyborczych „prezentów” w postaci obietnic, z których najprawdopodobniej niewiele wyniknie, jak ze słynnej niegdysiejszej „oferty katarskiej”, która miała uratować gdyńską stocznię. Warto tym obietnicom nie tylko bacznie się przyglądać, ale przypominać o nich i rozliczać z realizacji – wszak w tym roku będziemy mieli dwie okazje – najpierw w wyborach prezydenckich, a później – parlamentarnych. Szczególnie te drugie zapewne zadecydują o tym, kto będzie sprawował realną władzę przez następne lata. Nie mam złudzeń – rzeczywistego uczciwego dialogu z tą ekipą nie będzie, chyba że wymusi go ulica. A to przecież nie jest dla nas wszystkich scenariusz najlepszy. Życzyłbym więc sobie i nam wszystkim, abyśmy pod koniec bieżącego roku mogli wysłuchać po wyborach exposé nowego premiera, który zapowie budowę silnego państwa, stojącego na straży sprawiedliwości, broniącego słabszych, stwarzającego warunki do uczciwej konkurencji społecznie odpowiedzialnego biznesu, promującego dialog jako drogę do wypracowania kompromisowych rozwiązań. Państwa, w którym młodzi widzieliby szansę na normalne życie i godną pracę.

Państwa, które nie jest „teoretyczne”, nie jest też „kupą kamieni”, nie zajmuje się kilometrówkami, podsłuchami, ministerialnymi zegarkami, roszadami personalnymi, tylko naszym wewnętrznym i zewnętrznym bezpieczeństwem. Utopia? Może.

Jacek Rybicki

[dkpdf-button]
Strona korzysta
z plików Cookies.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na ich używanie. Dowiedz się więcej