Niewolnik na zielonej wyspie

W Norwegii – o czym nieraz na naszych łamach pisaliśmy – siła związków zawodowych wynika z powszechnego przekonania, że pracownicy powinni mieć gwarantowany wpływ na politykę przedsiębiorstwa. Stąd ich dostęp do wszystkich informacji o sytuacji firmy (i to na każdym szczeblu jej funkcjonowania), stąd obecność przedstawicieli pracowników nie tylko w organach kontrolnych, ale przede wszystkim w zarządach. W dużych firmach 30 procent miejsc w zarządach jest gwarantowanych dla pracowników. Właściwie zawsze miejsca te przypadają w udziale reprezentantom związkowców. Skąd ta „uległość”? Ano przede wszystkim ze znanego od stuleci powiedzenia, że z niewolnika nie ma pracownika.

Pracownicy rzetelnie informowani o sytuacji zakładu będą stanowili rzeczywistego partnera do dialogu – uczciwego i normalnego. Tymczasem na naszej zielonej wyspie obowiązuje odwrotna zasada – gwoli prawdy dodajmy, że nie wszędzie. Związek, jeśli już jakimś cudem jest, to jest złem koniecznym, który należy wykolegować, upokorzyć, osłabić, a najlepiej – zniszczyć.

Ostatnio przeczytałem, że w jednej z państwowych firm wyrzucono z rady nadzorczej dwóch przedstawicieli wybranych przez pracowników, ponieważ ośmielili się działać w związku zawodowym. Kuriozalne było nieoficjalne uzasadnienie – nie mogą oni wykorzystywać informacji z posiedzeń rady do negocjacji związkowych. Jednym słowem – wara od rzetelnej informacji o sytuacji firmy, macie „kupować” to co my, zarząd, wam powiemy i basta! Inny prezes, tym razem firmy prywatnej, przyznał, że gdyby u niego powstał związek, to byłoby to jego największą porażką, za którą zapłaciłby stanowiskiem.

Takich przykładów nie brakuje i w naszym regionie – zwolnienia działaczy w gdańskim DCT czy zaostrzający się konflikt w Igloporcie – to tylko wierzchołek góry lodowej. Ale jak to zwykle bywa – przykład idzie z góry. Przecież nie kto inny, tylko były premier wyzywał szefa „Solidarności” od pętaków w debacie sejmowej (!), a członkowie jego partii wielokrotnie podejmowali działania mające na celu zdyskredytowanie związków zawodowych i ich osłabienie.

Przyłączają się do tego skwapliwie tzw. mainstreamowe media, choć trzeba też stwierdzić, że i w pozostałych rzadko spotkać można rzetelne analizy roli związków zawodowych we współczesnej Polsce. Tymczasem związki zawodowe są niezbędnym elementem demokratycznego państwa i wobec pracodawcy pełnią trochę taką rolę, jak opozycja wobec rządzących w systemie politycznym. Siłą rzeczy słabszą pozycję związków wobec pracodawców powinno rekompensować państwo poprzez rozwiązania prawne i promocję dialogu, jako metody w konsekwencji prowadzącej do wzrostu konkurencyjności firmy, zwiększenia wydajności, ograniczenia ryzyka konfliktu. Nie bez powodu mówi się, że dialog i pokój społeczny to dziś wartości rynkowe przeliczane na zysk. Jaskółką, która niekoniecznie musi zwiastować wiosnę, jest obowiązująca od 11 września ustawa o „Instytucjach dialogu społecznego”, ale jak powszechnie wiadomo, skuteczny i rzetelny dialog zależy w takim samym stopniu od rozwiązań prawnych, jak od rzeczywistej woli jego uczestników.
Czy po najbliższych wyborach jest szansa na „dobrą zmianę” także w tym obszarze? Deklaracje zarówno prezydenta, jak i kandydatki na premiera Beaty Szydło są zachęcające. Oboje podkreślają publicznie, że związki zawodowe i dialog to ważne elementy budowy i wspólnoty, i państwa obywatelskiego. Beata Szydło mówi to także w wywiadzie w tym numerze „Magazynu” (str. 15). Jest więc szansa na zmianę. Zależy to od decydentów, którzy zostaną przez nas wybrani już za niecały miesiąc. Warto o tym pamiętać, kreśląc krzyżyk na wyborczej karcie 25 października.

Jacek Rybicki

PS. Warto jednak też pamiętać, że na końcu i tak wiele będzie zależało od naszej siły, determinacji, odwagi i… liczebności. Opowiadając się w wyborach za „dobrą zmianą”, musimy sami do niej w swoich środowiskach też się przyłożyć.

[dkpdf-button]
Strona korzysta
z plików Cookies.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na ich używanie. Dowiedz się więcej