Strzebielinkowcy: Krzysztof Gąsior. „Trzymała nas idea braterstwa”
Nasz cykl rozmów z osobami internowanymi w czasie stanu wojennego w obozie w Strzebielinku
Krzysztof Gąsior, rocznik 1959, student Wyższej Szkoły Morskiej w Gdyni, członek NZS, redaktor naczelny tygodnika NZS WSM w Gdyni „Latarnia”, według akt SB zamierzał zakłócić przebieg uroczystości 1 Maja 1982 w Gdańsku poprzez akcje ulotkowe oraz „zdobyć broń w czynnej napaści na funkcjonariusza MO bądź żołnierza WP”.
– Gdzie został Pan aresztowany?
– W Warszawie, w domu rodziców. Chyba o 4 rano weszła stołeczna brygada antyterrorystyczna, dziewięciu ludzi. Czarną wołgą przewieźli mnie do Gdańska, tam z tydzień spędziłem w areszcie przy ulicy Świerczewskiego (obecne Nowe Ogrody – przyp. red.), po czym zostałem internowany w Strzebielinku.
– Łapią i przewożą Pana… Krewni wiedzieli, dokąd?
– Nie, i chyba z tydzień zajęło im odszukanie mnie. Nie mogli znaleźć na mapie takiej wsi jak Strzebielinek. Później przyjechali tutaj na widzenie dzięki pomocy księdza Miszewskiego z Parafii pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa w Gdyni.
– Jakie panowały wówczas warunki?
– W tym okresie, a trafiłem do Strzebielinka 1 maja, były już poprawne. Koledzy, którzy zostali internowani wcześniej, już w grudniu, przeżyli początkowy okres chaosu, straszono ich zomowcami. Wcześniej znajdowało się tam więzienie. W stanie wojennym zamieniono je w ośrodek internowania. Gdy ja byłem w Strzebielinku, to miejscem zarządzała dość zdyscyplinowana straż więzienna, która traktowała nas po ludzku, więc nie będę na nią narzekał.
– Jak było w samym obozie?
– Warunki kiepskie, mizerne, kilkanaście, do dwudziestu osób w sali, ale trzymała nas idea braterstwa, myśl, że wszyscy znaleźli się w tym obozie z tego samego powodu, więc nie było aż tak źle.
– Długo był Pan w Strzebielinku?
– Niecałe trzy miesiące. Poznałem wówczas wspaniałych ludzi. Jako student Wyższej Szkoły Morskiej byłem najmłodszą osobą w celi, a obok profesorowie, doktorzy, artyści, działacze „Solidarności”… Wiele się od nich wówczas nauczyłem.
– A po wypuszczeniu?
– Zostałem zawieszony w prawach studenta, więc musiałem szukać sobie innej uczelni. Pomógł mi profesor Mikołaj Kostecki. Oprócz tego, że wyrzucono mnie ze szkoły, odebrano również książeczkę żeglarską. Procesowałem się o to i wygrałem przed Naczelnym Sądem Administracyjnym, ale trzy tygodnie później otrzymałem pismo, że z uwagi na ważny interes państwa znowu zabierają mi tę książeczkę. Pod koniec 1984 roku dostałem paszport w jedną stronę, bez prawa powrotu. Ponieważ nie miałem żadnej wizy, przeszedłem zieloną granicą z Jugosławii do Włoch, tam zgłosiłem się do obozu ONZ i kilka miesięcy później byłem już w Stanach Zjednoczonych.